Zawsze lubiłem Stephena Kinga, ale nigdy nie byłem jego wiernym fanem. Czytało się to i owo, oglądało się trochę. To wszystko.
Jakiś czas temu postanowiłem na lotnisku kupić książkę, żeby umilić sobie lot. Padło na Pudełko z guzikami Gwendy. Po pierwsze – bo ładna to książka, po drugie – ciekaw byłem wielce, jak wypadła współpraca Kinga z Chizmarem.
Wypadła całkiem całkiem.
Cierpiący na brak weny King poprosił o pomoc w dokończeniu opowieści swojego przyjaciela, Richarda Chizmara, właściciela małego wydawnictwa Cemetery Dance, w którym zresztą Pudełko z guzikami Gwendy została wydana. Chizmar wyraźnie zahamował tendencje Kinga do rozpisywania się. Dzięki temu otrzymaliśmy krótką, treściwą i prostą historię.
Akcja, nie pierwszy raz u urodzonego w Portland pisarza, miejsce ma w Castle Rock. Jest lato 1974 roku. Małoletnia Gwendy Peterson jak co rano wbiega po Schodach Samobójców na punkt widokowy Castle View. Próbuje zrzucić zbędne kilogramy. I w ogóle zmienić coś w swoim życiu. Pomaga jej w tym tajemniczy nieznajomy w kapeluszu. Ofiarowuje jej pudełko dające szczęście i władzę. W nieodpowiednich rękach prezent ten może stanowić zagrożenie dla całego świata. Czy Gwendy udźwignie ciężar odpowiedzialności? Czy czekoladowe zwierzątka i rzadkie monety ułatwią jej życie, czy może podkopią pewność siebie i zasieją wątpliwości? Czy dziewczynka wytrzyma presję, czy może w końcu wciśnie jeden z guzików?
Pudełko z guzikami Gwendy w żadnym wypadku nie jest horrorem, jak zresztą większość dzieł Kinga. To nawet nie powieść grozy. Jest to bajka czy przypowieść zamknięta w formę opowiadania na sterydach. Treść pochłaniamy w wieczór. Mnie udało się w półtorej godziny. I to z przerwami. Wydawnictwo bardzo się postarało, żeby opowiadanie wyglądało jak pełnoprawna powieść. Gruby papier, duży font, średnie pod względem technicznym, ale dość nastrojowe ilustracje Keitha Minniona czy potężne marginesy i stopki redakcyjne nie dające nam zapomnieć, kogo książkę czytamy. No i twarda oprawa z obwolutą. Całość jest naprawdę bardzo przyjemna dla oka, niemniej możemy się poczuć nabici w butelkę, gdyż prawie 35 złotych (kupiłem książkę w lutym) to cena niewspółmierna do ilości treści.
Mimo to polecam tę ciepłą opowieść o dorastaniu i odpowiedzialności, napisaną z typową dla Kinga "dusznością" i umiejętnie ujętą w zawężoną ilość znaków przez Chizmara. Czyta się lekko. Przyznam, że po książkę sięgam często nawet tylko po to, żeby ją ze wszystkich stron obejrzeć.
Wypadła całkiem całkiem.
Cierpiący na brak weny King poprosił o pomoc w dokończeniu opowieści swojego przyjaciela, Richarda Chizmara, właściciela małego wydawnictwa Cemetery Dance, w którym zresztą Pudełko z guzikami Gwendy została wydana. Chizmar wyraźnie zahamował tendencje Kinga do rozpisywania się. Dzięki temu otrzymaliśmy krótką, treściwą i prostą historię.
Akcja, nie pierwszy raz u urodzonego w Portland pisarza, miejsce ma w Castle Rock. Jest lato 1974 roku. Małoletnia Gwendy Peterson jak co rano wbiega po Schodach Samobójców na punkt widokowy Castle View. Próbuje zrzucić zbędne kilogramy. I w ogóle zmienić coś w swoim życiu. Pomaga jej w tym tajemniczy nieznajomy w kapeluszu. Ofiarowuje jej pudełko dające szczęście i władzę. W nieodpowiednich rękach prezent ten może stanowić zagrożenie dla całego świata. Czy Gwendy udźwignie ciężar odpowiedzialności? Czy czekoladowe zwierzątka i rzadkie monety ułatwią jej życie, czy może podkopią pewność siebie i zasieją wątpliwości? Czy dziewczynka wytrzyma presję, czy może w końcu wciśnie jeden z guzików?
Pudełko z guzikami Gwendy w żadnym wypadku nie jest horrorem, jak zresztą większość dzieł Kinga. To nawet nie powieść grozy. Jest to bajka czy przypowieść zamknięta w formę opowiadania na sterydach. Treść pochłaniamy w wieczór. Mnie udało się w półtorej godziny. I to z przerwami. Wydawnictwo bardzo się postarało, żeby opowiadanie wyglądało jak pełnoprawna powieść. Gruby papier, duży font, średnie pod względem technicznym, ale dość nastrojowe ilustracje Keitha Minniona czy potężne marginesy i stopki redakcyjne nie dające nam zapomnieć, kogo książkę czytamy. No i twarda oprawa z obwolutą. Całość jest naprawdę bardzo przyjemna dla oka, niemniej możemy się poczuć nabici w butelkę, gdyż prawie 35 złotych (kupiłem książkę w lutym) to cena niewspółmierna do ilości treści.
Mimo to polecam tę ciepłą opowieść o dorastaniu i odpowiedzialności, napisaną z typową dla Kinga "dusznością" i umiejętnie ujętą w zawężoną ilość znaków przez Chizmara. Czyta się lekko. Przyznam, że po książkę sięgam często nawet tylko po to, żeby ją ze wszystkich stron obejrzeć.
Brak komentarzy:
Publikowanie komentarza