Nie,
na szczęście nie TEGO kwiatu.
A
miałem obawy, bardzo uzasadnione. Co prawda krzywdę zrobiłem sobie sam, jednak
pośredniczkami były autorki polskich książek, te piszące o „pulsujących cipkach”
lub zbyt często przywołujące nazwę męskiego organu rozrodczego, w dodatku
niepoprawnie nazwę tę odmieniające. No cóż, chujowa to była literatura. Dosłownie. Ale
nawet abstrahując od jakości ostatnio czytanych powieści, uznałem, że muszę po
prostu odpocząć od rzeczy pisanych przez kobiety. Tylko od Masłowskiej i
McCullers nie muszę odpoczywać. Reszta won, za drzwi. Głowa mnie boli, zmęczony
jestem. Ewentualnie Pogankę
przeczytałbym jeszcze raz.
A
tu nagle dostajesz, człowieku, możliwość czytania przedpremierowego. I
możliwość przedpremierowego recenzowania. Nie sposób się oprzeć, szczególnie że
to pierwsza taka okazja. W dodatku bardzo chciałem przekonać się, co napisała
autorka Anny May, "Literackiego Debiutu
Roku" 2015.
Najpierw
Anna, teraz Róża… Coś podpowiadało mi, że książki te będą do siebie podobne…
Ale
jeszcze o obawach i wątpliwościach. Przeczytajcie kilka pierwszych stron, a
będziecie wiedzieć, o co mi chodzi. Nie, żeby mnie to zniesmaczyło, nic z tych
rzeczy. Podniecające to też nie było. Ale nasuwało niewygodne skojarzenia z
wspomnianą wyżej literaturą kopulacyjną. Jezu, jak ja przez to przebrnę? –
myślałem.
Lecz
niech was nie zwiedzie początek. Róża
to nie porno. To nawet nie erotyka, choć pikantnych fragmentów znajdziecie w
niej więcej.
Nie
dałem się uprzedzeniom i nie żałuję.
Kto pierwszy nazwał kobietę
różą, był poetą. Kto to powtórzył, był tylko komplemenciarzem.
– Heinrich Heine
Po
niezłym debiucie Anną May naprawdę byłem
ciekaw, czy Opolska pójdzie za ciosem, czy może przedwcześnie zacznie odcinać
kupony od debiutu.
Odcinanie
kuponów to na pewno nie jest, ale czy Różą
autorka wniosła do literatury nową jakość?
Na
pewno dobrze poczują się w Róży ci,
którym spodobał się styl debiutanckiej powieści autorki,
widać, że pisarka ciągle się
uczy, doskonali warsztat, eksperymentuje, robi postępy.
Tematyka?
No
cóż, jest to kolejna powieść cyklu (nie ostatnia zresztą, co zdradza informacja
na końcu książki), nie należy się więc spodziewać nagłego zwrotu w kierunku
fantastyki naukowej lub weird fiction. Opolska zostaje wierna temu, o czym lubi
pisać najbardziej. Trzyma przy tym fason i drugą powieścią zgrabnie balansuje
między „dziełem” a „produktem masowym”.
Annę May krytykowałem za zupełnie bezduszną, nie
oddającą treści okładkę. Opolska wie, co robi, stawiając na własne
wydawnictwo i pełną kontrolę nad książką. Widać to już właśnie po okładce,
która po prostu może się podobać, w dodatku jest niebanalna. Przyciąga wzrok,
ale nie próbuje wydłubać oka. I koresponduje z treścią. Gratulacje dla Anny
Dąbrowskiej za projekt okładki i gratulacje dla Opolskiej za wybór Dąbrowskiej.
Pomysł
z ilustracjami jest trafiony. Lubię zdrowo, z głową ilustrowaną powieść.
Autorka urozmaica nam czytanie grafikami własnego autorstwa, które powstały w
czasie jej pobytu w domu dla bezdomnych w Lille.
Czcionka spora i zgrabna, nie
męczy oczu.
Apel
do autorki!
Autorka
jakieś specjalne grafiki dołącza do pierwszych iluś tam (sprawdźcie na fanpage'u Opolskiej) egzemplarzy książki, apeluję więc o dosłanie mi jednej. Może kiedyś
będzie to można z dużym zyskiem popchnąć na Allegro.
Nie
jestem fanem „gratisów” dołączanych do książek. Uważam, że książka sama w sobie
powinna być obiektem godnym uwagi i rozchwytywanym, o ile jest dobra. Ale zdaję
sobie sprawę z tego, jak ciężko jest dziś zainteresować odbiorcę, jak trudno jest
startującemu wydawnictwu przebić się ze swoją ofertą. Poza tym do książki nie
jest dołączana skrzynka papierówek czy kobiałka kurek, tylko grafika, kawałek
sztuki spod ręki autorki, a o sztuce między innymi opowiada Róża. Zatem wszystko stanowi sensowną
całość. Nie jest to zgodne z moją ideą wydawania książek, ale akceptuję to. Znajcie
łaskę Niezależnej Krytyki.
Mędrzec to ten, kto na
drodze pełnej kolców wyhodować potrafi różę.
– Ryūnosuke Akutagawa
Nie
jestem do końca przekonany, czy autorce udało się „wyhodować” Różę. Owszem,
główna bohaterka to postać charakterystyczna, wielopłaszczyznowa, jak wszystkie
żywe fikcje stworzone przez Opolską, co należy uznać za duży plus.
Jest
coś mrocznego w Róży. A co za tym idzie w Róży.
Trudno to jednoznacznie określić. Książka ta przypomina nieco twórczość Wesa
Cravena. Trochę straszno, trochę śmiszno.
Ciężko
było mi uwierzyć w motywację postępowania głównej bohaterki. Zresztą nie tylko jej. Naprawdę, niektóre modele zachowań nie są wiarygodne. Ale wystarczy, że
przypomnę sobie Nową Falę, spojrzę w lustro i nagle wszystko staje się jak
najbardziej normalne.
A
na poważnie – natłok niecodziennych zdarzeń, dziwnych „zbiegów okoliczności”
jest ZBYT. Za dużo. Za mocno. Już słyszę te głosy: „Ej, recenzent, weźże ty się
puknij w czółko, toż to książka jest, fikcja, w książce musi być trochę inaczej
niż w życiu, chcemy oderwania, rozrywki, uczuć, nieprawdopodobieństw!”. No, ja
wam nie zabraniam chcieć. Mnie też to jakoś bardzo nie razi, nie sprawiło, że
przestałem czytać. Po prostu doznaję uczucia przesytu, przerostu, o czym chyba
wspomniałem również przy Annie May.
No
i problematyka: powieść Opolskiej jest wypchana
tematami jak cygański worek. Może nieco bardziej uporządkowana.
Mimo
tych kolców, polubiłem Różę. Pomiędzy kolejnymi nieprawdopodobieństwami
snuje się autentyczność. Jestem przekonany, że każdy kto sięgnie po tę książkę,
odnajdzie w niej coś bardzo sobie bliskiego.
Jest
to powieść niesamowicie… (tu długo zastanawiał się, czy to odpowiednie słowo)
ciepła. Tak, mimo unoszącego się nad kartkami mroku, niepokoju niczym z
rasowych thrillerów, Róża jest po
prostu ciepła i miło się ją czyta. Niekiedy ze wzruszeniem. Oczywiście
wzruszenie mogę sobie tylko wyobrazić, bo mężczyźni nie ryczą, a już na pewno
nie na książkach, a już na pewno, na pewno nie na książkach, w których główną
bohaterką jest kobieta.
Z
wiecznym PMS-em.
Jest
w Róży coś, za co ją bardzo lubię. Odwaga, skromność, empatia, ukryty
temperament, skłonność do poświęceń. I to ostatnie wzbudza mój szacunek, ale i
pogardę. Czasem aż chciało się krzyknąć: „Kobieto, wracaj do domu, zostawiłaś
mózg na szafce przy łóżku!”. Czasem chciało się ją złapać za chabety, wyszarpać
i przemówić do rozumu. A na koniec i tak człowiek przygarnąłby takie
nieszczęście, wygłaskał i zaopiekował się.
Nie
wierzcie mi do końca. Róża to nie tylko taka sierotka Marysia. To też niezła
kombinatorka, a sztuki przetrwania mógłby jej pozazdrościć sam Bear Grylls.
Theo
kopnąłbym z półobrotu jak Chuck Norris. Nie będę zdradzał dlaczego. Przeczytacie
sami. Wkurza mnie ten typ tym bardziej, że usłyszałem od jednej z czytelniczek „testowych”,
iż to "wspaniały mężczyzna"… Co te baby we łbach mają, to się już nawet Panu Bogu spod kontroli wymknęło...
Mała
Juliette jest najbardziej chyba charakterystyczną postacią. Wydaje mi się, że
została wykreowana z największą dbałością o szczegóły. W ogóle u Opolskiej
wszystko jest trochę na odwrót. Postaci drugoplanowe są „narysowane” właśnie
tak jak mała Juliette. Mają swój naprawdę odrębny język, zwyczaje, są
zaskakująco żywe. Bardziej nawet aniżeli postaci pierwszoplanowe. Ale wynika to
z tego, że Opolska głównych bohaterów używa bardziej jako narzędzi. Autorka
kładzie nacisk na „dzianie się”. Pozbawia swe postaci niektórych, mniej ważnych, cech, ale rekompensuje to im, wrzucając je w wir wydarzeń. Dostępują one
zaszczytu „popychania akcji”, zadzierają głowę i patrzą na swoją
spiritus movens, demiurga (demiurżkę?) z piórem w dłoni, na jego zachęcający
wzrok.
Lubię
przyglądać się drugoplanowym postaciom, tak realnym a jednocześnie
przefiltrowanym przez sepię, wetkniętym w starą fotografię. Eddie, Anne-Marie, Thérèse…
Jedna Róża to piękno.
Dziesięć róż to coś drogiego. Sto róż to nuda. Tysiąc róż, kapujesz?
Zawsze kiedy czytam, zastanawiam się, czy mogę tekst nazwać wyjątkowym. W jaki sposób różni się on od tysięcy innych tekstów, które przeczytałem? To samo pytanie zadałem sobie, gdy zamykałem Różę.
Zazwyczaj staram się zaufać pierwszemu wrażeniu, a objawiło mi się ono pod postacią licznych przymiotników. Według nich Róża to powieść:
– CIEPŁA (wspominam o tym wyżej, nie będę więc tłumaczył)
– AUTENTYCZNA
Oczywiście niektóre zdarzenia (lub ich "zupełnie przypadkowy" splot, lub ich nieprawdopodobny natłok) nazwałbym "okołoautentycznymi", ale nie do końca o ten rodzaj autentyczności mi chodzi. To jest zamierzenie autorskie i tyle. Bardziej interesuje mnie autentyczność podskórna, może nawet ukryta w autorze przed samym autorem. Pokrętne? Przykład:
Czytałem jakiś czas temu książkę, w której jednym z bohaterów był młody skinhead. No i na pierwszy rzut oka niby wszystko gra. Skinhead wygląda jak skinhead, słucha muzyki dla skinheadów, nazywa rzeczy jak skinhead. Lekcje odrobione, kultura skinheadów została przez autorkę zgłębiona. I tyle. Nie przekonuje mnie to. Uważam, że to wielkie przewinienie pisać o tym, czego się nie zna, lub co zna się jedynie z filmów i książek, i to pobieżnie. Bystry czytelnik widzi takie rzeczy!
Wejdź w to! Przeżyj to! Opisz to!
Tak zdaje się działać Opolska. Kiedy czytam jej nową powieść, to wierzę w Lille takie, jakim jest na kartach książki. Kiedy bohaterowie mówią o sztuce, to wierzę, że znają się na niej, a co za tym idzie – że autorka co najmniej maczała palce w farbie. Niektóre postaci są tak realne, jakby twórczyni nakręciła je kiedyś, a teraz, za pomocą tajemniczej maszynki, przelała je na papier pod postacią liter. Serio, niemal czuje się ich (postaci) zapach. To jest autentyczność. To mi się podoba.
– WZRUSZAJĄCA/PORUSZAJĄCA
O tym chyba już też wspomniałem, lecz warto to rozwinąć.
To ryzykowne upychać w jedną powieść tak wiele złamanych charakterów. Ale to się wybacza, kiedy charaktery owe rzeczywiście coś mówią, trafiają do ciebie, uczą cię. Ale wiecie, co jest najważniejsze? To, że ty te żywe fikcje naprawdę rozumiesz, że czujesz, iż umiałbyś się, czytelniku i czytelniczko, dogadać z nimi. Po niektórych fragmentach cały dzień chodziłem podminowany, po innych zdawało mi się, że na nowo pokochałem ludzkość (przelotne uczucie). Ta powieść zostawia ślad w odbiorcy. To synonim wysokiej jakości.
– PRZEGADANA
Nie lubię, kiedy tłumaczy mi się oczywistości lub nie zostawia mi się miejsca na używanie własnego mózgu. A momentami odnosiłem wrażenie, że powieść atakuje mnie i stara się ubezwłasnowolnić. Oczywiście nie lubimy tego, fuj, fuj, fuj, książko!
Zbyt dużo dopowiedzeń wplecionych w dialogi.
Klemens miał na sobie tylko skórzaną uprząż i kolczatkę.
– Zimno tu – powiedział Klemens, drżąc, gdyż było mu zimno, ponieważ miał na sobie skórzaną uprząż i kolczatkę.
To, jasna sprawa, nie jest cytat z Róży, a jedynie przykład, w jaki sposób powieść Opolskiej próbuje robić z nas ułomków.
I rzecz, która najbardziej mnie denerwuje: tłumaczenie postaci. Wszystko musi być wytłumaczone.
Każdy bohater, który robi coś nie tak, dostaje od autorki usprawiedliwienie. Nie ma miejsca na to, żeby czytelnik sam ocenił lub nie oceniał jego zachowania. "– Theo postąpił źle. To skończony idiota i kretyn, dla niego moralność nie istnieje" – może stwierdzić któryś z bohaterów, ale zaraz narrator (albo sam Theo), snując opowieść o czasach dzieciństwa, wybiela zainteresowanego. I tak jest z każdym, dosłownie KAŻDYM, kto pojawia się w powieści. Autorka niczego nie zostawia bez komentarza. Równowaga w tym przypadku nie jest zdrowa. Dobrze jest mieć w powieści kogoś, kto jest zupełnym skurwysynem, dobrze jest mieć kogoś z drugiego bieguna. To prawdziwe, kiedy mamy do czynienia z postacią czyniącą i dobro, i zło. Ale jeśli w każdym z przypadków za bohaterów więcej mówi "adwokat", połączenie Don Kichota i Jezusa Chrystusa – to już nie jest fajne.
Jeżeli autorka w prawdziwym życiu postępuje z ludźmi tak jak z bohaterami swojej powieści, to na kolana wszyscy z jej otoczenia i dziękować Bogu za zesłanie im anioła.
Na marginesie – autorka-anioł w takim przypadku musi mieć przekichane.
No, ale wróćmy do tematu.
Nie-lu-bi-my-prze-ga-dy-wa-nia!
Lu-bi-my-my-śleć!
Ko-ntem-plo-wać!
Wy-bie-rać!
– DOBRZE SKONSTRUOWANA
Znaczy się – może wciągnąć.
Widać, że autorka wie, jak posługiwać się fabułą, żeby zainteresować czytelnika. Wie, jak żonglować narracją, jak budować napięcie między bohaterami. Może jeszcze nie jest to mistrzostwo świata, ale kawał dobrej roboty.
– PIĘKNA
Róża, jako opowieść o zagubionym człowieku, to po prostu piękna literatura.
Doceniam to tym bardziej, że zalewają nas produkty książkopodobne, wytwory marketingu, które uczą tłumy, że interesująca powieść to taka, gdzie na co drugiej stronie bohaterowie się rżną a od ilości wulgaryzmów (używanych sztucznie i niepoprawnie) sam Bukowski dostałby mdłości.
Doceniam Różę. Za piękno.
Inna sprawa, że trochę za mało jest w powieści... kwiecistych zdań? Lubię od czasu do czasu wyłuskać z książki naprawdę smakowity, piękny, błyskotliwy fragment. Nie jest to oczywiście mój priorytet, kiedy czytam. Od niektórych książek w ogóle tego nie oczekuję. Jednak w tym przypadku chciałbym tego więcej.
Dlatego, że kiedy już poezja wkrada się między "zwykłe" zdania, jest to coś w rodzaju epifanii. Wierzcie mi, warto choćby tylko dla tych momentów sięgnąć po Różę.
Przyjemność chce się powtarzać, chce się jej doświadczać jak najczęściej. Dlatego też uważam, że nie zaszkodziłoby przemycić w Róży odrobinę więcej poezji.
– RÓŻNORODNA
Bo to proza, ale, jak wyżej wspomniałem, często bliska prozie poetyckiej.
Bo mnogość tematów, od sztuki, kryzysu życia małżeńskiego, odkrywania rodzinnych tajemnic, po choroby, śmierć, nieracjonalną miłość.
Bo wiele perspektyw, wiele narracji, wiele głosów.
Bo tekst główny, bo maile, bo SMS-y, bo sny, bo wiersz (po Annie May, tu również kawałek Krisa Wardena).
Autorka stara się. To nie jest pisanie tekstu na odpieprz, aby szybko go wydać. Opolska chce zadowolić każdego czytelnika, i to widać.
PODSUMOWANIE
Związałem się z Różą. To ważne, może nawet najważniejsze, co książka może zrobić z czytelnikiem. Jestem świadomy, że nie jest to powieść idealna. Wiem, że Agnieszka Opolska ma w sobie jeszcze duże rezerwy. Tym bardziej z niecierpliwością czekam na kolejną książkę cyklu, ale, chyba bardziej, na coś zupełnie innego, oderwanego od serii.
Nie zostaje mi nic więcej niż polecić wam tę książkę. Zapewnicie sobie wieczór (lub kilka) istnej huśtawki emocji. Czasem będzie wam ciężko przebrnąć stronę, czasem z zapartym tchem będziecie połykać kolejne.
Jestem ciekaw, jak wy odbierzecie koncept osnucia głównych wątków powieści wokół treści Małego Księcia, bo mi wydawał się na początku dość tanim chwytem. Później uznałem, że to strzał w dziesiątkę i książka wiele by straciła, gdyby zrezygnować z tego pomysłu.
Zamierzam dalej śledzić rozwój pisarstwa Agnieszki Opolskiej, gdyż intuicja podpowiada mi, że zdoła mnie ona jeszcze niejednym zaskoczyć. Nie tylko jako pisarka malująca, ale i jako malarka pisząca.